O balsamie do ust Weleda Skin Food lip butter mogliście już co niego przeczytać we wpisie -> Coś innego… te kosmetyki mnie zaskoczyły. Dzisiejszy post będzie w całości poświęcony temu produktowi, więc jeśli ciekawi Was ten kosmetyk to zapraszam do lektury.
Produkt sprzedawany jest w zgrabnej tubce i opisany jako masło do ust. Pierwszy raz spotkałam się z takim rozwiązaniem. Masełka do ust kojarzyły mi się z treściwą, zbitą formułą zamkniętą w słoiczku. Tubka jest bardziej higieniczna i wygodna, ale odpowiednia dla płynnych konsystencji. Masło Weleda bez problemu wyciska się z opakowania i niewiele wspólnego ma z tradycyjną konsystencją masła.
Producent obiecuje intensywne nawilżenie i odżywienie ust. W składzie znajdziemy wyciągi roślinne z fiołka, nagietka lekarskiego i rumianku, które mają łagodzące działanie. Masło shea oraz olej kokosowy mają zapewnić nawilżający zastrzyk, a kompozycja zapachowa wg opisu składaja się z lawendy i pomarańczy.
Pierwszą rzeczą, na jaką zwróciłam uwagę był właśnie zapach. Dosyć specyficzny, lekko orzeźwiający, ziołowy. Szczerze mówiąc to nie wyczułam tam wspomnianej lawendy czy pomarańczy. Niemniej jednak zapach nie jest meczący, a jego specyficzność na pewno na długo utkwi mi w pamięci i będzie się kojarzyć z tym konkretnym kosmetykiem. Po aplikacji usta delikatnie się błyszczą, zostaje na nich film, który się nie klei. Mam wrażenie, że balsam ma delikatnie chłodzące działanie. Niestety z ust znika w tempie ekspresowym i ciężko mówić tutaj o dogłębnym nawilżeniu czy regeneracji ust. W moim przypadku daje tylko chwilową ulgą i muszę ponawiać aplikację.
Skład
Masełko kosztuje ok. 30 zł/ 8 ml. Zapowiadało się fajnie, ale ostatecznie okazało się dla mnie niewystarczające, a szkoda, bo ma fajny skład.
Znacie kosmetyki Weleda? Jak się u Was sprawdziły?