Pomadki i balsamy do ust to moja obsesja. Nie lubię uczucia ściągniętych, suchych ust, dlatego nie ruszam się nigdzie bez ochronnej pomadki. Choć wolę sztyfty, to masełkom w słoiczkach też czasem daję szansę i stosuję je na noc. Po wykończeniu Carmexa przerzuciłam się na The Body Shop. Wybrałam zapach mango, który już w sklepie skradł moje serce.
Balsam mieści się w plastikowym słoiczku o pojemności 10 ml. Na pierwszy rzut oka opakowanie wygląda fajnie, ale po ściągnięciu foli okazuje się, że jest to marnej jakości plastik. Opakowaniu brakuje elegancji, jest toporne, wykonane bez dbałości o detale. Szczerze mówiąc, nie tego spodziewałam się po kosmetyku za 20 zł. Nie do końca wygodnie wydobywa się produkt z opakowania, ale przy tego typu formie jest to dosyć częste. Zapach jest przyjemny, soczysty, naturalny, ale niestety nie tak intensywny jak w kremie do rąk, a po otwarciu wietrzeje.
Konsystencja masełka jest gęsta i kremowa. Łatwo rozsmarowuje się na ustach. Dodaje im blasku i ładnego wyglądu. Zmiękcza i nawilża wargi, ale nie jest to dogłębna pielęgnacja. Radzi sobie lepiej niż lekka pomadka w sztyfcie, ale gorzej niż chociażby wcześniej wspomniany Carmex w słoiczku. Moim zdaniem działanie jest przeciętne i mimo dobrego składu nie planuję ponownego zakupu. Myślę, że w tej cenie spokojnie można upolować coś lepszego.
Znacie masełka do ust The Body Shop?
Co o nich myślicie?
Zobacz także:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za Wasze komentarze, staram się na wszystkie odpowiadać na bieżąco.
Jeśli podoba Ci się mój blog, zapraszam do obserwowania, jeśli Twój mnie zainteresuje, dodam go do swojej listy czytelniczej :)