Pewnie doskonale znacie to śliczne, różowe opakowanie. Słodkie i dziewczęce, w urocze groszki. Nie będę ukrywać, że i mi wpadło w oko i natychmiast zapragnęłam je mieć ;). Czy, aby na pewno powinnam tak szybko ulegać impulsowi?
Mowa oczywiście o serii balsamów Soraya. Spośród, których wybrałam balsam wyszczuplająco-antycellulitowy. Po przeczytaniu opisu na opakowaniu, doszłam do wniosku, że to kosmetyk idealny dla mnie, więc czym prędzej pobiegłam do kasy.
Mowa oczywiście o serii balsamów Soraya. Spośród, których wybrałam balsam wyszczuplająco-antycellulitowy. Po przeczytaniu opisu na opakowaniu, doszłam do wniosku, że to kosmetyk idealny dla mnie, więc czym prędzej pobiegłam do kasy.
Oprócz ładnego opakowania balsam uwodzi, także wspaniałym zapachem. Słodkim, nieco cukierkowym, ale nie drażniącym. I na tym kończą się jego zalety… Konsystencja balsamu w zasadzie nie jest najgorsza, jednak jak dla mnie mogłaby być nieco gęstsza. Dość dobrze się wchłania, pod warunkiem, że nie przesadzimy z ilością. Nawilża dość przeciętnie, w przypadku codziennego stosowania skóra jest miękka i nawilżona, jednak jeśli ktoś ma suchą skórę tak jak ja od czasu do czasu musi użyć czegoś mocniejszego. Jeśli chodzi o działanie wyszczuplające i antycellulitowe…. Absolutnie takiego nie posiada. Potrafię zrozumieć, że kosmetyk nie jest w stanie wyszczuplić, wiadomo cudów nie ma, ale od kosmetyków antycellulitowych wymagam chociaż minimalnego efektu. Nie zauważyłam żadnego ujędrnienia, lepszego napięcia skóry, o redukcji cellulitu już nie wspominając. Muszę przyznać, że jestem bardzo rozczarowana tym produktem. Pod przykrywką kosmetyku zwalczającego cellulit kupiłam wodnisty balsam, o kiepskich właściwościach nawilżających.
Czy i Wy dałyście się naciąć temu ‘przyjemniaczkowi’ w ślicznym opakowaniu?